tel. 661-709-005
Poniższy tekst (także w wersji audio) zamieszczamy dzięki uprzejmości: Tygodnika Polityka oraz autorki: Violetty Krasnowskiej.
Mamy nadzieję, że uda się poprzez poniższy artykuł uczulić i uodpornić Państwa na próby wyłudzeń pieniędzy typu: na wnuczka i im podobnym.
Artykuł pochodzi z Polityka 27.2019 (3217) z dnia 02.07.2019; Społeczeństwo; s. 37
Oryginalny tytuł tekstu: "Wkręcają i wyłudzają".
Zdjęcie ilustrujące artykuł pochodzi z serwisu Pixabay.com
Zapraszamy do pobrania pliku z wersją audio artykułu.
Nowe oszustwa: na wypadek
Jest lato, czas wyjazdów i wypadków. Wykorzystują to przestępcy. Nie pomagają akcje informacyjne – każdy dzień to kolejni oszukani „na wypadek” czy „na policjanta”. Interes tak się rozrósł, że gangi szukają ludzi do pracy przez ogłoszenia.
Może każdy rozhisteryzowany kobiecy głos jest podobny? – zastanawia się Hanna, specjalistka marketingu w dużej korporacji w Warszawie. Jej mama, emerytowana lekarka z Trójmiasta, gdy odebrała telefon i usłyszała kobiecy szloch, była pewna, że to jej córka. – Haniu, co się stało?! – krzyknęła w słuchawkę. Oszustka podająca się za Hannę szlochała: – Miałam wypadek, zabiłam kobietę na przejściu, leżę w szpitalu, będę miała zaraz jakąś operację, była u mnie policja, jest rodzina osoby zabitej. Błagała „rodziców”, żeby wyjęli wszystkie pieniądze. Trzeba je za pośrednictwem policji przekazać rodzinie ofiary. Wtedy poszkodowani nie wniosą skargi. I jeszcze wezwanie: Mamusiu, błagam, nie rozłączaj się, ja się boję, do nikogo nie dzwoń, błagam.
– To było psychologicznie świetnie rozegrane – przyznaje Hanna. – Mama zadzwoniła tylko do taty po pieniądze. Przejął rozmowy na swoją komórkę. Był przekonany, że kontaktuje się z policjantem i prokuratorem na przemian i z płaczącą kobietą, którą brał za córkę.
– Statecznemu, zdroworozsądkowemu inżynierowi, gdy usłyszał słowa córki: pomóż mi, wyłączyła się logika – tłumaczy ojca Hanna. Wypłacił oszczędności całego życia – 150 tys. zł. I zgodnie z poleceniami, jakie dostawał przez telefon (rozmówcy nie pozwalali mu się rozłączyć), zawiózł pieniądze pod podany adres i na hasło „Hania, wypadek” oddał je stojącemu na chodniku mężczyźnie. – Z nerwów ta cała kasa mu się wysypała na ulicę, zbierał przy nim te pieniądze i mu to wszystko dał – opowiada Hania.
Ale to nie był koniec. Po chwili w telefonie usłyszał, że potrzeba więcej pieniędzy. Pożyczył więc od babci środki, które miała odłożone na pogrzeb. W tym momencie mama zadzwoniła do partnera Hanny, żeby mu powiedzieć o wypadku.
Ten odparł, że przecież widział się z nią 10 minut temu, poszła na spacer z psem. Żadnego wypadku nie było. Zadzwoniła do męża i rzuciła szybko: – To są oszuści, już nie dawaj tej drugiej kasy. – Tata rozpłakał się z ulgi, że nikogo nie zabiłam – mówi Hanna.
W tym samym czasie 82-letni stateczny pan w Mińsku Mazowieckim odebrał podobny telefon: wypadek, córka, połamany nos, nie może mówić, krew. – Powiedzieli mu, że są z policji, są w szpitalu w Warszawie, że moja siostra potrąciła jakąś kobietę – opowiada jedna z córek starszego pana. – Ale że ta kobieta nie będzie zakładała sprawy pod warunkiem, że dogadają się pod względem finansowym. I że propozycja to 35 tys. zł.
Starszy pan powiedział, że nie może od razu zapłacić. Nie dysponuje pełną kwotą. – To niech pan da tyle, ile jest, na razie – usłyszał. Wpłacił wszystko –15 tys. zł na podany numer konta z danymi właściciela. Zapamiętał imię, bo rzadkie: Erwin. Później w trakcie śledztwa okazało się, że takie samo imię pojawiło się już niedawno w podobnej sprawie oszustwa w niedalekim Halinowie. Wygląda to na większą akcję jednej grupy.
Kto się da oszukać
Lato i wakacje to dla oszustów wyłudzających pieniądze „na wypadek” szczyt sezonu. Bliźniaczo podobne zgłoszenia mnożą się. Żory: kobieta była pewna, że to głos córki. – Brzmiała identycznie – mówiła później policjantom. Dlatego od razu uwierzyła w historię o spowodowanym przez dziecko śmiertelnym wypadku drogowym. Straciła oszczędności życia – 20 tys. zł. Legnica, Piła – to samo. Nie ma województwa, które oszuści zostawialiby w spokoju. Ostatnio na celowniku jest Białystok. Tylko jednego dnia, 24 czerwca, pięć zgłoszeń o telefonach od oszustów.
W Komendzie Rejonowej Policji Warszawa Mokotów, obejmującej obszar pół miliona mieszkańców, nie ma dnia bez próby wyłudzenia. Obok oszustwa „na wypadek” modny staje się kant „na policjanta”. W obu – zwracają uwagę funkcjonariusze – chodzi o wywołanie poczucia strachu. W pierwszym przypadku o najbliższych, w drugim – o majątek. Na obszarze działania Komendy Stołecznej Policji dokonano 429 takich oszustw w ubiegłym roku na łączną kwotę prawie 22,5 mln zł, rekord wśród województw. Nie pomagają apele i kampanie informacyjne.
W odpowiedzi na nie oszuści wprowadzili do swoich programów metodę weryfikacji dzwoniącego „policjanta”. Proponują wybranie podczas rozmowy na klawiaturze telefonu nr 112 i spytanie, czy taki funkcjonariusz pracuje w służbach. To tylko trik. Mimo wykręcenia 112 połączenie z oszustami trwa. Tożsamość pierwszego przestępcy potwierdza siedzący obok jego kompan.
Według najświeższych statystyk policyjnych liczba zgłoszonych usiłowań, czyli nieudanych prób takich oszustw, przekracza 4 tys. w roku. Udanych wyłudzeń było ponad 1,5 tys. na łączną sumę ponad 63 mln zł w 2018 r. To aż o 10 mln więcej niż rok wcześniej. Tyle ludzie oddali cwaniakom z samych tylko oszustw „na wypadek” i „na policjanta”.
Aspirant sztabowy Robert Koniuszy z Komendy Rejonowej Policji Warszawa Mokotów podczas jednej z dzielnicowych debat o bezpieczeństwie przeprowadził eksperyment. Jedną z uczestniczek spotkania uprzedził publicznie, że zostanie oszukana – tu i teraz, i to przez niego na oczach wszystkich obecnych. Podała mu swój numer telefonu, zadzwonił i zaczął z nią prowadzić dialog, jaki z reguły prowadzą oszuści.
– Dzień dobry, nazywam się aspirant Iksiński, dzwonię z komendy takiej a takiej. Proszę pani, dlaczego pani wezwań nie odbiera? – Jakich wezwań? – kobieta jest zaskoczona. – Wysyłamy do pani wezwania, bo były dwa włamania na pani konto, ktoś podrobił pani dowód osobisty, chcą panią okraść, a pani nic z tym nie robi? Ignoruje pani wezwania, a przecież to jest zbyt poważna sprawa. Mi nie zależy na tym, to są pani pieniądze, ale…
– Jakie pieniądze? – Ma pani pieniądze? Bo mamy informacje, że jacyś oszuści bankowi próbowali pani zabrać pieniądze. – No mam pieniądze. – Ile pani ma tych pieniędzy? – 50 tys. zł. – No właśnie, 50 tys. zł. Podjęto już dwie próby włamania. Jak pani ma na imię? – Małgorzata. – Pani Małgorzato itd.
– A przecież ta kobieta wiedziała, że będzie oszukiwana – mówi aspirant Koniuszy. – Wywołałem w niej uczucie strachu. Przekonałem, że pieniądze są zagrożone. Była skonsternowana. Szybko dowiedziałem się, że ma środki i ile ich jest. W zasadzie ujawniła mi wszystko, co było potrzebne. Za chwilę mógłbym je od niej wyciągnąć.
Zasada jest podobna. Różnią się szczegóły. W Lublinie mężczyzna podający się za policjanta mówił, że podczas akcji przy ul. Leśnej znaleziono sfałszowany przez przestępców dowód osobisty rozmówczyni. – Ktoś chce panią okraść! – tłumaczył dalej. – Ma pani złoto? Coś cennego? Starsza pani powiedziała wszystko jak na spowiedzi. Konwersację przerwała dopiero opiekunka z MOPR.
Ciąg dalszy takiej rozmowy przybiera różne formy: biżuterię trzeba szybko oddać na przechowanie, żeby ją ochronić przed planowanym napadem. A banknoty – po to, by je oznaczyć specjalnym proszkiem, który pomoże złapać złodzieja. Albo by spisać numery czy obfotografować. To, rzecz jasna, pozwoli uratować majątek.
Kto za tym stoi
Osobną podgrupą oszustw „na policjanta” – dla wielbicieli adrenaliny – jest udział w tajnej operacji policji: – Jestem policjantem, pani pieniądze są zagrożone, prowadzimy akcję w celu zatrzymania oszustów bankowych. Pieniądze przyszłych ofiar, jako wcześniej specjalnie oznaczone, mają służyć za przynętę.
Złapała się na to pani z Warszawy. Oddała na „akcję specjalną” okrągły milion złotych. Przez dwa tygodnie sukcesywnie przekazywała środki (tyle trwały operacje likwidacji lokat i inwestycji kapitałowych). Osobiście tramwajem wiozła 30 tys. zł, żeby je przekazać „panu komisarzowi”.
– Ofiary działają w jakimś amoku – mówią policjanci, którzy namierzyli grupę „pana komisarza” w trakcie operacji okradania milionerki. Gdy wiozła w reklamówce ostatnie 200 tys., była już obserwowana. Funkcjonariusze widzieli, jak oddała pieniądze czekającemu na ulicy 21-latkowi na hasło „komisarz Kowalski”. Kilka minut później zatrzymali go z reklamówką w ręku. Gdy do kobiety do domu przyjechał prawdziwy policjant i opowiedział o oszustwie, długo mu nie wierzyła.
– Ludzie nie widzą twarzy, legitymacji. Mimo to oddają swoje pieniądze. Na polecenie wyrzucają je przez okno, zostawiają w śmietnikach czy – jak ostatnio – 100 tys. na murku. W tej chwili ten rodzaj przestępstw to ogromny przemysł dający milionowe zyski – mówi Koniuszy.
W prokuraturze okręgowej na warszawskiej Pradze toczy się wiele śledztw w sprawie tych oszustw. Wyraźnie widać wspólny model działania grup. Liczą zwykle po kilkanaście osób. Według ustaleń prokuratury kierownictwo znajduje się poza granicami kraju. Kontakty, połączenia telefoniczne i przepływy pieniędzy prowadzą do Wielkiej Brytanii. Stamtąd idzie sygnał dla osoby będącej w Polsce do rozpoczęcia oszukańczej operacji. Zlecenie odbierają „logistycy”, którzy organizują, a potem koordynują operacje w kraju. Oni też odpowiadają za końcowy efekt, czyli wysyłkę pieniędzy za granicę. I tylko oni mają kontakty z „kierownictwem” i wydają dyspozycje niżej. Podlegają im „telefoniści” – jako łowcy przyszłych ofiar – i „werbownicy” organizujący „odbieraków”, czyli ludzi, których zadaniem jest pobór pieniędzy od ofiar.
Podstawowe zadanie spoczywa na „telefonistach”. To oni podchodzą ofiary. Ich zadaniem jest ciągłe dzwonienie. Wiszą na słuchawkach od godz. 8 do 16 non stop. Jak wyjaśniają policjanci, psychologiczne umiejętności „telefonistów” biorą się z doświadczenia. Dzięki stałym rozmowom wyczuwają, co działa na potencjalne ofiary. Z telefonu na telefon korygują, poprawiają przekaz. Stąd wysoki dar przekonywania i skuteczność. Podczas jednej z akcji policjanci mokotowscy znaleźli „dziuplę” – tylko nie na samochody, ale na telefony. Przestępczą „centralę telefoniczną” – specjalnie wynajęte mieszkanie do dzwonienia. W środku znaleziono laptop, masę notatek z numerami telefonów i górę komórek, w większości na zagraniczne karty. Sposób wyszukiwania ofiar rozszyfrowano na podstawie billingów: numery wybierane były po kolei. Szereg cyfr i zmiana końcówki – 1, 2, 3 itd. Potem zmiana przedostatniej cyfry i znowu 1, 2, 3.– Próbują po kolei każdy wariant – tłumaczy policjant. Idzie masówka, setki połączeń – uda się albo nie.
Kto za to płaci
„Werbownik” organizuje „odbieraków” – to najniższy szczebel w strukturze. Prokuratorzy nazywają ich mięsem armatnim, bo najczęściej wpadają, dlatego na tych stanowiskach jest duża rotacja. Dostają zwykle ok. 500 zł od jednej odebranej paczki z pieniędzmi. Często jest tak, że „odbierak” nigdy nie widzi na oczy swojego „werbownika” – został zatrudniony przez telefon, a gotówkę ma zostawić w wyznaczonym miejscu, np. w śmietniku. Dlatego tropy zwykle urywają się na „odbierakach”. Dzień wcześniej dostają od „werbownika” informację o miejscu i czasie odebrania pieniędzy. „Telefonista”, który prowadzi ofiarę do miejsca przekazania pieniędzy, zdobywa od niej samej informacje o jej wyglądzie, ubiorze – i od razu przekazuje je „odbierakowi”. Po zdobyciu pieniędzy „odbierak” przekazuje je „werbownikowi”. Ten zdobytą gotówkę przekazuje „logistykowi”, a on z kolei ludziom, których zadaniem jest wysyłanie ich, zwykle przez Western Union, przekazami gotówkowymi dalej do Wielkiej Brytanii.
Na podstawie zdjęć z monitoringu udało się aresztować mężczyznę, który odebrał od taty Hanny 150 tys. zł. Śledczym tłumaczył, że znalazł informację o pracy dla kuriera na portalu ogłoszeniowym. Mówił, że to była jego pierwsza akcja i kiedy zobaczył, o co chodzi, to nie przyjął kolejnego zlecenia. „Odbieraków” szuka się przez ogłoszenia czy znajomych. Tak było z dwoma 17-letnimi licealistami spod Warszawy, którzy wpadli przy odbieraniu 45 tys. zł. Siedzą w areszcie. Zwerbował ich kolega nowo poznanej dziewczyny. Spytał, czy chcieliby mieć kasę. Dawał po 1,5–2 tys. za jedno odebranie pieniędzy. Wsiadali w taksówkę, jechali pod wskazany bank, podchodzili do pokrzywdzonej, przedstawiali się jako policjanci, brali kopertę, wsiadali do taksówki, jechali we wskazane miejsce i oddawali je swojemu „werbownikowi”. „Werbownik” też wpadł. Wszystkim grozi kara za oszustwo – do ośmiu lat więzienia. Prokuratura stoi na stanowisku, że także „odbierak” bierze udział w oszustwie. Ich zatrzymania idą w setki. Szefowie są daleko. Liczą zyski.
FUNDACJA
NA RZECZ CHORYCH NA SM
IM. BŁ. ANIELI SALAWY
KONTAKT
adres: Kraków, ul. Juliana Dunajewskiego 5
telefony: 12-430-07-58 .:. 661-709-005
e-mail: biuro@fundacja-sm.org
Nr KRS: 00000 55578
NIP: 676-001-75-41
REGON: 350571668
SZYBKIE ŁĄCZA
DOKUMENTY
Polityka Prywatności
Dokumenty zgłoszeniowe do Ostoi
Wszelkie prawa zastrzeżone | Fundacja im. bł. Anieli Salawy © 2022